Północne Włochy, kadry okraszone południowym słońcem i filtr z Kodaka. Cóż za rozkosz dla oczu. Ba! Dla zmysłów, ponieważ Sufjan Stevens m. in. serwuje nam tak wybitne doznania słuchowe, że „wsiąkamy” w produkcję jak lipcowy deszcz w suchą i sparzoną od słońca ziemię. Włoską ziemię…

Drogi widzu, ta recenzja jest inna niż wszystkie do tej pory przeze mnie napisane, ponieważ w moim odczuciu omawiany przeze mnie film jest inny niż wszystkie. Osobiście uważam, że jest zarówno wybitnie dobry, jak i naprawdę słaby. „Call me by your name” to dla mnie wizjonerskie podejście wobec filmu. To sztuka inspirowana greckimi bogami i włoskimi miasteczkami. Widz od razu zauważa wybitny genius loci miejsc, które dla jednych stały się tłem pięknego, ale dla drugich, obrzydliwego romansu.

Każdy z nas, drodzy widzowie, odbiera świat na swój sposób. Mamy różne opinie, inaczej odczuwamy, inne mamy skojarzenia. Ja widzę w tym filmie idyllę, raj, film idealny, ale… Nie ma przecież raju na ziemi, co mnie wcale nie zasmuca, choć jako ludzie uparcie dążymy do ideału. Ale nasz ideał nie dla każdego tym ideałem może być. Tak czuję się teraz po obejrzeniu tego filmu.

Luca Guadagnino, znany i lubiany włoski reżyser serwuje nam opowieść snutą, włoskie sady morelowe mogłyby ją opowiadać. I w sumie biorą one w niej udział, są tłem. Tłem romansu dwóch głównych bohaterów. To sensualna, czasem dla niektórych może i zbyt sensualna opowieść o miłości. Gdyby produkcja, która powstała na podstawie powieści o tym samym tytule – „Call me by your name” – zaprosiła do udziału aktorów w podobnym wieku, nie miałbym żadnych zastrzeżeń. Lecz, tak jak w książce André Acimana, między dwojgiem ludzi, darzących się uczuciem są osoby z około 10-letnią różnicą wieku. Rozumiem, że większość osób się z tym nie zgodzi, bo przecież 17-latkowie i 25-latkowie to wcale nie tak różni od siebie ludzie. Przepraszam, ale w tym filmie tego się nie da stwierdzić. Aktor grający 25-letniego studenta wygląda na dużo starszego, co potęguje wrażenie, że w jego relacji z nastolatką brakuje porozumienia. Ja osobiście dostrzegam to w ich zachowaniach, wynikających z faktu, że bohaterowie są na innych etapach życia.

Luca Guadagnino chciał w tym filmie stworzyć intymną opowieść o pięknej miłości, a w moim odczuciu zostały pokazane niedojrzałe zachowania, które ranią wiele osób. W tym momencie głównie na myśli mam Mirzię, która była dla głównego bohatera tylko przedmiotem i ucieczką od prawdziwych uczuć.

Produkcja z 2017 roku to przepis na arcydzieło w wymiarze kinematografii, kolorów i kadrów przedstawionych na ekranach. Och, ja jak to kocham, ubóstwiam. To istny nektar bogów dla wrażliwych na sztukę. Połączenie tego z wybitną muzyką, która po prostu jest hymnem lata i beztroski to coś, czego nie da się zapomnieć. Z tego powodu, mimo że główny wątek dla mnie jest beznadziejny, polecam oglądnąć Ci drogi widzu ten film. Wiem, iż brzmi to lekko dziwnie, ale dla mnie głównym wątkiem mogą być po prostu północne Włochy słonecznego lata ‘83. Oglądnij, drogi widzu, tę produkcję dla tych kadrów, dla tego słonecznego Sirmione, dla tego nocnego Bergamo, dla tych sadów morelowych i soczyście zielonych łąk południowych stoków Alp. Oglądnij drogi widzu i oceń, albo nie oglądaj, jeśli Cię ta recenzja nie przekonała, bo ten film na pewno nie każdemu się spodoba. Na koniec chcę tylko dodać, że produkcja reżyserowana przez Guadagnino to wyższy poziom ukazania ludzkiej cielesności i seksualności, co niektórym może kojarzyć się z niekomfortowym obrazem anatomii ludzkiego ciała. I może zrobić się trochę obrzydliwie…