Jeden z lepszych filmów, jakie kiedykolwiek oglądnąłem. Historia, obok której nie można przejść obojętnie. Jej ekranizacja na nowo wstrząsnęła światem i oby więcej się nie powtórzyła…
Film „Oppenheimer” to amerykańsko-brytyjska produkcja z zeszłego roku. To biografia amerykańskiego naukowca z XX wieku, o tym samym nazwisku, co tytuł. W rolę głównego bohatera wcielił się irlandzki aktor – Cillian Murphy. Warto wspomnieć, że produkcja wyreżyserowana przez Christophera Nolana w 2024 roku zdobyła aż 7 statuetek Oscara! Według mnie zasłużenie, a każdy, kto film oglądnął nie miał większego problemu z typowaniem, jak w tym roku przebiegnie gala rozdania Oscarów.
Widzowie podczas oglądania filmu będą mogli poznać zmagania Oppenheimera „od środka” – od tego, jak jego życie wyglądało przed atomową karierą, przez wszystkie sytuacje, jakie wystąpiły podczas konstruowania „nuklearnego szatana”, aż po rozterki wewnętrze naukowca. Film nie jest łatwą przygodą i trudno „przebrnąć” przez niego ze spokojem. Trudno także nie zadać sobie pytania: A co jeśli?
W początkowej fazie filmu widzowie obserwują na ekranie, jak wyglądała ścieżka zawodowa Oppenheimera. Najpierw wykładał on na różnych uniwersytetach, ale oczywiście zanim to nastąpiło możemy „podglądnąć” jego życie studenckie. Nie było ono łatwe, a głównym bohaterem targały silne emocje. Był on na tyle wtedy zagubiony, że niemalże dokonał morderstwa. Możliwe, że te emocje następnie doprowadziły go do podjęcia takich, a nie innych decyzji życiowych.
Jednakże najważniejszym momentem w filmie, jak i w życiu samego Oppenheimera było opracowywanie dla Stanów Zjednoczonych bomby atomowej. Wszystko odbywa się w specjalnie wyznaczonym, niedostępnym dla zwykłych obywateli miejscu na mapie Ameryki Północnej. Warto dodać, że akcja w filmie łączy w sobie dwa równoległe sobie światy – przeszłość Oppenheimera z lat 30 i 40 XX wieku oraz teraźniejszość, w której toczył się proces amerykańskiego naukowca, na którego chciano po wojnie zrzucić całą winę oraz odpowiedzialność za stworzenie największego – jak dotąd – narzędzia do niszczenia istnień ludzkich.
Na ekranie śledzimy wszystkie poczynania, które doprowadzają do powstania bomby atomowej. Brak zaufania, intrygi i ryzyko, jakie towarzyszy grupie naukowców, pracującej nad tajnym projektem to nieodłączny element, który widz może zauważyć na ekranie. Ostatecznie ten etap filmu kończy się „powodzeniem-niepowodzeniem”. Wszystko zależy od tego, jak będziemy interpretować „narodziny dziecka” Amerykanów. Skonstruowanie bomby atomowej było konieczne, aby wyhamować Niemców, ale jednocześnie było podstawą do stworzenia przez Sowietów ich własnej „armii” bomb atomowych.
I tu ujawnia się – według mnie – cały sens tej produkcji. „Oppenheimer” to oficjalnie film biograficzny, ale biografia samego naukowca nie jest jedynym wątkiem filmu, ponieważ dla widza najważniejsze staje się pytanie: czy dało się uniknąć tej katastrofy? Wydaje się, że ludzie i przywódcy tamtejszej epoki sami doprowadzili do przyszłej i teraźniejszej w tamtym momencie zagłady ludzi (Hiroszima i Nagasaki 45′). Uratować ich/nas mogło/może jedynie pokojowe nastawienie, opanowanie polityków, tolerancja i zrozumienie dla każdego, a na pewno nie złość, zazdrość i egoistyczne pobudki.
Drogi widzu, aby zobaczyć, jak kończy się cała historia oraz to, jak ostatecznie skończy Oppenheimer, na którym mści się dawny znajomy z pracy nad atomową bronią musisz obejrzeć tę niezwykłą i trzymającą w napięciu produkcję. Warto dodać, że pobocznie towarzyszy nam wątek życia prywatnego głównego bohatera, dlatego m. in. można zobaczyć, z jakimi problemami mierzyli się w swoim małżeństwie Oppenheimer i jego żona oraz lepiej poznać samą małżonkę głównego bohatera.
Podsumowując, zeszłoroczna amerykańsko-brytyjska produkcja jest dziełem wybitnym w historii kinematografii i zasłużenie zdominowała galę rozdania Oscarów w 2024 roku. Niesamowita gra aktorska, wybitna muzyka oraz sposób nakręcenia filmu po prostu powalają na kolana. Color grading zastosowany w tej produkcji to istna perełka i każdy, kto choć trochę interesuje się fotografią czy kręceniem filmów zauważy to i doceni. Tu mógłbym zakończyć wymienianie plusów technicznych, ale jest coś jeszcze, bez czego film nie byłby tym samym dobrym filmem. Chodzi o spektakularne efekty specjalne oraz samo podejście do tematu! Christopher Nolan swoją zeszłoroczną propozycją wprost nokautuje widzów, ponieważ jego film zostaje w pamięci na długo, jest dziełem sztuki, które jest – bez dwóch zdań – warte poświęcenia 3 godzin przed ekranem.
Tę recenzję mogę zakończyć nie inaczej jak słowem: POLECAM!